Dora - największa armata świata

Wszystkie tajemnice słynnego "Koloseum śmierci" w Darłowie z pewnością nigdy nie zostaną wyjaśnione. Niemieccy byli oficerowie milczą. Wojsko Polskie nie bada przeszłości ziem odzyskanych. Historycy i militaryści gubią się w domysłach.


Obiekty 29 Eskadry Lotniczej Marynarki Wojennej znajdują się w Darłówku Zachodnim. Do końca lat osiemdziesiątych brama jednostki i lotniska zamknięta była dla osób postronnych. Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, w ograniczonym zakresie, wojsko po raz pierwszy udostępniło badaczom to, co widoczne jest już z drogi z Koszalina do Darłowa - ogromny mur betonowy. Wtedy jeszcze obowiązywał zakaz fotografowania.

Okolice Darłówka, mimo upływu czasu, nadal naszpikowane są pamiątkami wojennymi. Niemcy wybudowali na wybrzeżu stocznię i doświadczalny poligon artyleryjski, Rosjanie zdobyli pociąg pancerny, a to zaledwie skrawek historii tych ziem. W latach czterdziestych obowiązywały tu "trzy strefy dopuszczenia" - mówi kapitan Zbigniew Suchodolski, oficer prasowy dowódcy dywizjonu. Pierwsza kończyła się przy wjeździe do miejscowości, druga przy płocie jednostki, trzecia obejmowała obszar koszar. Wszystko było tajne i strzeżone. 



W nadmorskiej bazie Niemcy strzelali z największego ze znanych dział - "Dory" (od imienia Dorotea). Broń niemal tak potężna, jak uderzenie pioruna, wielka duma Adolfa Hitlera, miała powalić na kolana Europę i przynieść zwycięstwo III Rzeszy. Zbigniew Abramowicz od wielu lat jest cywilnym pracownikiem wojska. Pierwszy raz zobaczył mur w latach 50. Byliśmy z kolegami na wagarach - przyznaje. Ależ to wszystko zrobiło na nas wrażenie! Wtedy jeszcze cały teren był otwarty. Dopiero, gdy przyjechali Rosjanie, pojawiły się płoty, posterunki wartownicze. W 1974 roku, Zbigniew Abramowicz podjął pracę w jednostce. Próbowaliśmy motopompą opróżnić wodę z bunkrów w lesie - opowiada. Wypłynęło kilka tysięcy litrów i nic. Wody nie ubywało.

O wodzie, mówi też kapitan Suchodolski: Pod obiektami niemieckimi znajdują się wielopiętrowe bunkry podziemne. Przed ucieczką, Niemcy całą konstrukcję zalali wodą, w rezultacie utworzyło się coś w rodzaju podziemnego jeziora. Żeby tam dotrzeć należałoby mieć dokumentację techniczną. Tego nie mamy. W latach siedemdziesiątych wojskowi płetwonurkowie podobno próbowali penetrować zalane pomieszczenia. Doszło do wypadku, w którym zginął jeden z ochotników. Po tym zdarzeniu wojsko zabetonowało włazy i wejścia. Dzisiaj już nikt nie wie, gdzie ich szukać.

Mur widać z odległości kilku kilometrów. Wysoki na 12 metrów, szeroki na 80-140 metrów (w zależności od miejsca) i długi na blisko tysiąc trzysta metrów, z żelbetonowych płyt podobnych do bramek rugby, z lotu ptaka przypomina gigantyczny bumerang. W czasie wojny ta inwestycja musiała robie niesamowite wrażenie - uważa oficer prasowy. W szczelinach montowano deski dębowe.


Tajemnice zabiorą do grobu

Jedziemy na rekonesans. Podjeżdżamy pod płot. Dawna brama niemiecka jest otwarta. Wszędzie roi się od dokuczliwych muszek. Pomimo słońca, ziemia nasączona jest wodą, asfalt i beton są spękane od zmian temperatury. Za płotem, wzdłuż alejki ciągną się fundamenty. Mogły tu stać budynki obsługi technicznej - zastanawia się Zbigniew Abramowicz, który występuje w roli naszego przewodnika. Przed laty widziałem w lesie wielkie śruby, którymi montowano działo do murowanej podstawy wyrzutni.

W latach 1964-65 były tu także szyny kolejowe z obrotnicą, które później rozkradli Rosjanie. Według jednej z hipotez, kształtem z lotu ptaka mur przypominał skandynawskie jezioro polodowcowe. Niemcy zawieszali na szczycie siatkę maskującą - sugeruje przewodnik. Dla samolotów zwiadowczych, cały ten obszar pod wpływem wiatru falowal, jak prawdziwe jezioro. Gwarantowane bezpieczeństwo. Nikt nie badał tych ziem. Nie ma świadków, źródeł, przekazów wojsko nie ma pieniędzy na archeologiczne badania - podkreśla oficer prasowy. Z przekazów historycznych wynika, że Niemcy zatrudnili do budowy muru, budynkrów i fundamentów, jedenaście tysięcy więźniów z Jugosławii - dodaje. Po zakończeniu robót ślad po nic, zaginął.

Po Niemcach do Darłowa przyszli Rosjanie, którzy mieli dość własnych tajemnic. Niemcy, emerytowani żołnierze, którzy obecnie odwiedzają jednostkę, najwyraźniej coś wiedzą - spekuluje kapitan Suchodolski. Obchodzą wszystko dokoła, wiedzą, jak się za murem poruszać, czegoś szukają. Znają każdy kamień. Niestety, milczą. Wielu z nich, oficerów w podeszłym wieku, historię muru zabierze do grobu. Pytani o to, twierdzą, że nadal obowiązuje ich tajemnica wojskowa.          




Goering, Mussolini i inni

Alejka wzdłuż porośniętych wysoką trawą fundamentów wiedzie na strzelnice - żołnierską i oficerską. Pomiędzy nimi, niczym garb z cegły, wyrasta schron, zaadaptowany na magazyn. W kilku miejscach znajdują się betonowe kikuty, być może pozostałości po stemplach podtrzymujących siatkę. Na wielu cegłach widnieją nazwy niemieckich cegielni. Kilka lat temu, podczas Centralnych Obchodów Dni Morza w Darłowie, kilkunastu Niemców zwiedziło lotnisko. Podjechali pod mur. Była to ich podróż sentymentalna - wspomina oficer prasowy. Każdy z gości odłamał sobie kawałek betonu na pamiątkę.

W niemieckich publikacjach prasowych z 1941 roku, na tle muru fotografowali się Adolf Hitler i Benito Mussolini. Trudno ustalić, w którym miejscu stali. Spec-poligon odwiedzili także m. in. marszałek Herman Goering (zafascynowany pełnymi zwierzyny okolicznymi lasami) i feldmarszałek Wilhelm Keitel.

Początkowo przypuszczano, że Niemcy chcieli produkować za murem, w jednej z największych fabryk na terenach okupowanych, rakiety V 1 i V 2. Kradzież dokumentacji spowodowała opóźnienia w uruchomieniu linii produkcyjnej, a wejście wojsk sowieckich - fiasko operacji. Inna hipoteza głosi, że za murem znajdowało się unikalne stanowisko artylerii kolejowej. Ta wersja jest bardzo prawdopodobna - uważa Zbigniew Abramowicz.



Ogromne działo "Dora" zaprojektowane przez doktora Ericha Mullera w ramach "Sofort Programm", (przewidującego stworzenie nowoczesnej artylerii kolejowej) i wyprodukowane w 1941 roku (inne źródła: 1942 rok) w zakładach zbrojeniowych Alfreda Kruppa (był to prezent przedsiębiorcy dla wodza), miało kaliber 802 milimetry, wagę 1,3 tysiąca ton, 17-metrową lufę oraz 7-tonowe pociski (250 kilogramów materiału wybuchowego). Miotało nimi na odległość 47 kilometrów, np. w okolice podkoszalińskiego Mielna. Pociski przebijały płytę stalową o grubości 1 metra i betonową 8-metrową albo wbijały się w ziemię na głębokość 32 metrów. Działo transportowano kilkoma pociągami. Jednocześnie było obsługiwane przez ponad 4 tysiące artylerzystów różnych specjalności, nie licząc ochrony policyjnej i obrony przeciwlotniczej. Składanie i rozkładanie stalowego monstrum trwało 6 tygodni.


Echa wojennych eksplozji

Działo znajdowało się na czterech torach. Po każdym wystrzale, a nie było ich zbyt wiele, Niemcy zmieniali kaliber lufy - tłumaczy kapitan Suchodolski. Siła wyrzutu była tak wielka, że niszczyła siedemnastometrową lufę. Niemcy uznali, że arcydzieło przemysłu zbrojeniowego należy ukryć i pilnie strzec. Dlatego powstała sieć bunkrów wydmowych 4 ciągnąca się aż do Bobolina oraz cała infrastruktura poligonu doświadczalnego; drogi wzdłuż linii brzegowej, mur, hangary, wieże obserwacyjne, ujęcia wodne, instalacje prądotwórcze oraz przedłużenie linii kolejowej z Darłowa do Darłówka. To było małe miasto w środku lasu - uważa Zbigniew Abramowicz.

Jugosłowiańscy robotnicy przebywali w obozie pracy zorganizowanym na wzór koncentracyjnego. Na bramie widniał nawet słynny napis oświęcimski: "Arbeit macht frei" - dodaje Zbigniew Abramowicz. Więźniowie nazwali mur "Koloseum śmierci". Za murami powstały hale fabryczne, stalowe kapsuły, obrotnice kolejowe. Zbigniew Suchodolski dodaje: Pociski do "Dory" produkowane były w obiektach podziemnych. Następnie przejściami i kanałami przewożone za mur. Pod piaskiem znajdują się schrony ewakuacyjne. Przed wejściem do Darłowa Rosjan, w marcu 1945 roku, Niemcy wysadzili większość budynków. Hangar przy plaży, u podnóża wydm, to dziwne miejsce. Wojsko polskie ma tu parking cystern paliwowych. Na tym odcinku ziemia musi kryć podziemia. Ściany budowli mają metr grubości, na szczycie znajduje się masywna wyciągarka do bomb, kilka nisz-schronisk, haki na łańcuchy i fragmenty szybów wentylacyjnych.

Do środka wchodzą zapomniane tory, które wiodą z jednostki. Bunkier nosi ślady po wybuchach. Rosjanie dla zabawy próbowali go rozłupać pociskami - twierdzi Zbigniew Abramowicz. Stary, niemiecki beton - klepie ścianę, z której sterczą pręty zbrojenia - może wytrzymać każde uderzenie. Z plaży niezwykłej budowli nie widać. Na wydmy wstęp wzbroniony.

 

autor: Piotr Pawłowski
źródło: Głos Pomorza Nr 119 (15687)